poniedziałek, 19 września 2011
Placek śliwkowy
Wysiedli w Karagandzie bladym świtem, o tej porze miasteczko jest całkiem puste, tylko stacyjka tętni życiem. Miejscowi wiedzą, że przejeżdża pociąg i wylegają ze swoimi obnośnymi straganikami by sprzedać coś podróżującym. Z kupił kilka czeburieków i gorąca kawę z termosa i usiedli z Borlinem na murku posilając się tłustym pierogiem i gęstą, czarną kawą. Nagle zatrzymała się przy nich wolno sunąca wzdłuż murka babinka o białych jak mleko włosach poprzetykanych jeszcze gdzieniegdzie kruczoczarnymi pasmami, spojrzała na nich i zagadnęła łamaną polszczyzną: 'Macie ochotę na placek śliwkowy?'. Spojrzeli z niedowierzaniem najpierw na nią, później na siebie i znowu na nią i zgodnie kiwnęli głowami w geście potwierdzenia. Babinka uśmiechnęła się do nich, kiwnęła leciutko głową i bez słowa ruszyła powolnym krokiem w stronę miasteczka, a oni łapiąc plecaki i dopijając ostatnie krople kawy podążyli za nią.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz